wtorek, 30 grudnia 2014

Spóźnione życzenia świąteczne I NOWOROCZNE!




Witam Was wszystkich w tym post świątecznym czasie. Mam ogromne wyrzuty sumienia ze nie złożyłam Wam życzeń wcześniej, jednakże słaby zasięg w miejscowości w której przebywałam niemal całkowicie odciął mnie od internetowego świata... 

Tak więc w tym szczególnym czasie życzę Wam żeby zdrowie Wszystkim dopisało by śnieg który posypał się niedawno był tylko piękny, a nie uciążliwy, by Sylwester który nadejdzie już jutro był huczny na tyle, byście mogli go miło wspominać przez cały 2015 rok! A także, aby Nowy Rok był tak przychylny, by pomógł Wam spełnić wszystkie założenia.

Mam nadzieję, że te święta spędziliście ciepło i w rodzinnej atmosferze.


Pozdrawiam Was serdecznie!!!

Wiolka

piątek, 19 grudnia 2014

Juz niedługo nowy dzidzius w rodzinie:)

Z powodu zblizajacych sie wielkimi krokami narodzin synka kuzynki męża postanowiłam wykonać kartkę własnoręcznie:) a oto jej przedsmak:)

podoba się Wam?

Co myslicie o własnoręcznie wykonanych kartkach na różne okazje?

Pozdrawiam Wiolka

czwartek, 18 grudnia 2014

NIE ROBIĘ ZAKUPÓW 24 GRUDNIA!



Wigilia 2013. godzina 13;54..

Pięć i pół godziny jako kasjerka siedziałam przy kasie... bez przerwy... Bo się nie należy.  Dopiero od sześciu, a na pewno tego nie odrobię, bo o 14 przecież hipermarket zamykają. 7 tydzień ciąży. Zaczyna mnie kręcić w brzuchu, pojawiły się pierwsze nudności gdy pan X położył żywego karpia na taśmie, który ochoczo zeskoczył z niej na kafelki... Fuch, ten zapach, Ale dobra jakoś wytrzymam...  jeszcze tylko chwila! Przerzucam kolejną zgrzewkę wód i coca-coli... idzie mi dość sprawnie. Skasowałam pełny wózek o wartości około 400 zł...  no kolejna osoba dużo rzeczy zapomniała dokupić... Ale cóż, godziny pracy.. Nie narzekam... i słyszę:
"Drodzy klienci, za pięć minut Wasz hipermarket zostaje zamknięty, proszę o udanie się do kas!"


Spoglądam na terminal. 13;59... Juje jeszcze minuta, nikogo przy kasie!!! Obym tylko zdążyła na autobus! jest o 14:15... Dam radę... powoli zaczynam myć kasę. kurcze ale syf... Umyłam.

14:03
Słyszę krzyki ochroniarza - jeszcze jeden! Widzę minę liniowej, przerażonej, że jej koniec pracy jeszcze bardziej się opóźni. Jej to mi naprawdę żal..
Nagle zza winkla wyłania mi się koszyk... pełny koszyk. Nie śmietana i groszek tylko pełny kosz zakupów i z przodu znów zawieszony karp... no nie..znów będę musiała umyć kasę! Nie zdążę na ostatni autobus!

Podchodzi spokojnie, rozpakowuje się... Przeciskam przez zęby "Dzień dobry, posiada pan kartę ****"?"
"Dzień dobry, a to Wy już zamykacie? Dopiero czternasta jest!'
Informuję grzecznie Pana od zakupów, że plakaty informujące o godzinach pracy marketu wiszą już na wszystkich możliwych wejściach po kilka sztuk od około trzech tygodni
Pan od zakupów uśmiechnął się tylko i grzecznie przeprosił. Po czterech minutach miałam skasowane już 120 artykułów... Kurcze! rekord! Express jak na mój błogosławiony stan...

Pożegnałam grzecznie pana pocąc się jednakże ze stresu, ze nie zdążę się przebrać...
Zamknęłam kasę, policzyłam, zawołałam liniową, wysłałam. 14;11 Zapytałam czy mogę już uciekać, bo zaraz mam autobus. Pozwoliła mi, krzyknęłam tylko Wesołych Świąt i czmychnęłam do szatni. Wzięłam wszystko w locie, nawet się nie zapinałam.. Ochrona prędko mnie przeszukała i pobiegłam na autobus. Jeszcze około 300 metrów przede mną. Patrzę stoi! KURCZĘ NIE ZDĄŻĘ! A DO DOMU 6 KILOMETRÓW, Nie no, może ktoś po mnie przyjedzie! Ale biegnę twardo... Dotarłam. jestem... "dzień dobry, przepraszam że opóźniam trasę... Ale rozumie pan klient... "
"Widziałem Panią jak pani biegnie i poczekałem."
"Ojej, dziękuję! A Wy do której dziś jeździcie?"
"Do piątej"
Jeszcze bardziej mi mina zrzedła...

Dlatego nie robię zakupów w Wigilię. Sama wiem jaka jest sytuacja moich koleżanek po fachu, które też mają swoje dzieci, rodziny. swoje zakupy robię do 23 grudnia. Piszę listę. Sprawdzam 10 razy. Nie ma czegoś takiego jak "równouprawnienie" Dlaczego? bo klienci nie zwracają uwagi jaki jest dzień tygodnia, godzina. Według wielu z nich ma być otwarte i tyle. A jeśli już musisz robić te zakupy w ten dzień, to zwyczajnie PATRZ UWAŻNIE NA GODZINY OTWARCIA i nie przychodź pięć minut przed zamknięciem. To jest zwyczajne świństwo. 

JEŚLI MNIE POPIERASZ UDOSTĘPNIJ WPIS w Google + i na Facebooku.

Pozdrawiam Wiolka!


środa, 17 grudnia 2014

Ja nie jem karpia na święta!

Tak. Nie jem karpia.  Nie jem moczki. Kutii i makowki.

Jednak najbardziej dziwi ludzi wlasnie karp.  Przecież wszyscy go jedzą!  Konieczne smażony dzwonek w bułce tartej. Dziwi mnie to ze nie wyobrazają sobie ludzie świąt bez niego choć wiecznie narzekają ze ma tonę ości i czuc go muŁem.  U mnie je się pstrąga.  Tak więc ryba jest.  Jego zaletą jest, to ze nie muszę go zabijać własnymi rekami oraz meczyl się krócej o pobyt w hipermarkecie. Powiecie  mozesz kupic zabitego. Ale nie.  Ja jestem przeciwna karpiowemu szałowi całkowicie.  Widziałam jak się je hoduje. Mialam okazję je sprzedawać. Ważyć.  Gdy skasowana ryba hukła z wysokości półtora metra rozbryzgujac krwią po całym markecie zrobilo mi się jej zwyczajnie żal. Nie nie jestem obrońcą praw zwierząt. Jestem miesozerna  i zawsze bedę.  Jednakże jesli caly kraj szaleje.w stosunku do jednego gatunku tym gorzej jest on traktowany. 

Po za tym smak.  Nie lubie.  Jest mdły. Fłe.

Tradycja.  Mam wiele domowych tradycji. I to ze karpia się u mnie nie je to tez tradycja.  Pierwszy raz sprobowalam go u mojej tesciowej. Nastepnym razem była jednak także moja ryba. Całe dzieciństwo obylo się jednak bez żywego karpia. A jednak święta były piękne.

Skąd żywy karp ogole się wziął na naszych stołach wigilijnych?  Czytałam ze ma to związek z komuną. Ile w tym prawdy nie wiem. Wychodzi jednak z tego ze to tradycja która nie trwa Długo.

Niektórzy stwierdzą, że karp to nie samo jedzenie go, ale i widok jak fajnie pływa w wannie. No fajny widok jak ryba się godzinami zbiera zeby odzyskać siły na tyle by móc się przemieszczać po wannie, bo tyle czasu byla bez tlenu po czym za chwile dostaje mlotkiem w leb...
Eh... chcesz poogladac łybke to ze kup akfałium....

Moje zdanie.  Go nie zmienie:)

Pozdrawiam Wiolka

Nie mam natchnienia:(

Chyba dopadł mnie pierwszy blogowy kryzys... Mój ostatni post powstał tydzień temu, w roboczych pojawiło się masę zaczętych a nie doprowadzonych do końca. Nie mam na nic czasu. Jak nie dzieci, to kartki, jak nie kartki, to sprzątanie... Chodzę wkurzona, fuczę... Chyba jakieś PMS mne dopadło. Albo taka przedświąteczna chandra. 

Wczoraj wybuchłam, zachowałam się dosłownie jak furiatka jakaś. Pewna osoba wyprowadziła mnie z równowagi. Nie będę przytaczać szczegółów jedyne co powiem to dwa powiedzenia "Nie rób komuś dobrze, a nie będzie Ci źle." oraz "Jeśli masz miękkie serce, to miej twardą dupę." Dostałam w dupę. Ale koniec.

ha, i znów  nie wiem co pisać.


i znów





i znów...






kurcze blade... co jest ze mną!





Nie wiem, idę chyba spać.. Cóż, dobranoc:)

środa, 10 grudnia 2014

Chyba odnalazłam swoją pasję! Quilling.

Nigdy nie miałam określonego hobby. Zawsze jak się za coś wzięłam, to poddawałam się w ciągu kilku godzin. Może było to spowodowane tym, że zawsze trzęsły mi się ręce? Albo po prostu technika ta jest naprawdę łatwa!

Wczoraj chcąc wziąć się za robienie własnoręcznych kartek natknęłam się na technikę zwaną "Quilling". Technika ta jest "pochodną" papieroplastyki i polega na nawijaniu na rurkę tudzież specjalną igłę wąskich pasków papieru i przyklejaniu ich równolegle do podłoża tworząc obrazek lub motyw. Co prawda tworzy się też dzięki temu formy 3D, ale jest to zdecydowanie rzadziej spotykane. Quilling jest często stosowany także w scrapbookingu.

Przeglądając grafikę Google i widząc co cudownego można stworzyć dzięki tej technice oniemiałam i natychmiast wzięłam się do pracy. Wycięłam paski z kolorowego bloku rysunkowego i stworzyłam karteczkę. Ze względu na fakt, że nie posiadałam stosownego narzędzia, paski rolowałam palcami.

Dzisiaj, czym prędzej popędziłam do sklepu papierniczego z nadzieją, że w moim małym mieście znajdę gotowe paseczki do quillingu. gdy tylko ujrzałam je na półce gęba mi się uśmiechnęła. A zrzedła zaraz po zobaczeniu ceny. Przebicie było trzykrotne tego, co widziałam w internecie, no ale na początek, zanim zamówię pełny zestaw.

A oto efekty mojej zabawy;)

Kartka środkowa wykonana została jeszcze wczoraj, a dwie o motywach świątecznych dzisiaj. Metoda jest dosyć szybka. Wykonanie jednaj kartki zajęło mi około półtorej godziny;)




wtorek, 9 grudnia 2014

Decoupage - czyli jak pięknie ozdabiać.

O tej formie ozdabiania przedmiotów usłyszałam dopiero w zeszłym roku. No cóż, nie jestem zbytnio na bieżąco. Ale... gdy przyjechałam do mamy i zobaczyłam jakie cuda można tą techniką wyczarować byłam zachwycona! Niestety, ja nie mam ręki do takowych rzeczy, ale moja mama robi je przepięknie. Oczywiście zaraz poszło zamówienie na bombki świąteczne,

Ostatnio dotarła do mnie również paczka od mamy, którą zamówiłam sobie już dawno. Niestety, technika ta jest czasochłonna dlatego też trochę musiałam na to poczekać, ale już jest! I się tym pochwalę! A co!

 Otóż otrzymałam szkatułkę na biżuterię oraz wspaniały komplet łyżek kuchennych. Niewiarygodne jest to jak tło ręcznie malowane przez moją mamę przypomina mi marmur! nie spodziewałam się tego! Muszę jeszcze zamówić u niej tacę kuchenną do kompletu. i będę prze szczęśliwa :).



Bardzo mi się podoba to, że szkatułka jest pomalowana również w środku.  Jest piękna!!! no i te esy floresy 3D :)




Uchylę wam także rąbka tajemnicy. Gdy nazbiera mi się 5000 wyświetleń bloga mam zamiar zrobić konkurs! A do wygrania będzie... 





Kuferek już jest zamówiony i za około miesiąc powinien być już do wygrania! Ozdobiony będzie w stylu retro i będzie w takiej tonacji kolorystycznej by każdemu pasowało do wystroju wnętrza.



A Wam jak się podoba? Czy jesteście zainteresowane taką nagrodą? 


Pozdrawiam Wiolka!



niedziela, 7 grudnia 2014

Uwielbiam moje miasto w okresie świątecznym:)

Tak, nasz prezydent postarał się, jeśli chodzi o tegoroczne otwarcie jarmarku świątecznego na raciborskim rynku. Oczywiście jak na 6 grudnia przystało, pojawił się też święty Mikołaj, który rozdawał dzieciom prezenty w zamian za piosenkę:) O 18;00 uroczyście zapalono choinkę, co zostało poprzedzone odliczaniem:) Nie zabrakło też oczywiście naszych raciborskich ciepłych pączków, które już wpisały się w naszą miejską tradycję. No i grzaniec... Którego wystarczyło powąchać i już człowieka piekło w gardle.

Zdjęcia, no cóż, dość kiepskiej jakości, w takim tłumie nie dało się podejść bliżej do atrakcji;)
 Na rynku po raz kolejn stanął wielki wieniec, a latarnie zostały ciekawie przyozdobione
 Gdy tylko na dachu pojawił się Św. Mikołaj zaczęły wyć syreny, wszyscy bili brawo, no szczerze mówiąc wejście bardzo efektowne;) Został został zdjęty przez wóz strażacki i uroczyście zapalił choinkę.


 Nową ozdobą na naszym rynku okazała się być Karoca Kopciuszka. Każdy chciał mieć w niej zdjęcie:)

pojawiła się także karuzela z postaciami z bajek Disney'a oraz bezpłatne "kino" pod namiotem 

No i nasze kochane gorące pączki. Niestety nie załapałam się gdyż kolejka ciągnęła się przez cały jarmark. Stwierdziłam, że zjem je w tygodniu;) Ale grzaniec, gorąca czekolada i grillowane oscypki, to coś czego nie mogliśmy sobie odmówić.






piątek, 5 grudnia 2014

SE machnęłam pudełeczko:D DIY

Miesiąc temu zakupiłam sobie pistolet do kleju, jednakże nie miałam okazji go użyć. W niedzielę wybieram się na urodziny szwagierki i pomyślałam, że może zrobię  jej własnoręcznie pudełeczko na prezent:) W moich myślach było przecudowne! Niestety na tym się skończyło. Moja przecudowna wizja prysła gdy tylko ujrzałam efekt końcowy.  Jak moje rączki potrafią nawet nieźle rysować, tak technicznie są do bani:D no ale cóż wzbogaciłam się o cudowny kartonik:D

Najpierw narysowałam sobie szkic  pudła na kartonowym brystolu. W praniu wyszło, że nie posiadam linijki, tak więc proste linie odrysowywałam od kolorowanki córki, a kąty proste od jej rogów. Długość, no cóż... NA OKO. że oko dość scentrowane to efekt takowy:


 Wieko Odrysowywałam po zgięciu pudła od jego podstawy. Stwierdziłam, że akurat o tyle powinno być większe od dna ile mam zapasu odbicia od kartonika.

 Następnie zabrałam się za przyklejanie ozdób, bo stwierdziłam, że będzie łatwiej je umiejscowić jeszcze przed sklejeniem pudła. Problem jednak powstał wtedy kiedy włączyłam pistolet. Okazało się, że nie mam pojęcia jak się tej MACHINY używa:D Klej zaczął mi wyciekać z pistoletu, łapałam go czym mogę. I dopiero po odłączeniu go z prądu zaczął działać poprawnie:D Co z tego, że do niego dołączono instrukcję obsługi. Mądra Wiola se poradzi:D
Posklejeniu rogów wyszło szydło z worka. Po pierwsze, pieroństwo nierówne, po drugie wieko zdecydowanie za duże, po trzecie, liche takie, że się pewnie rozklei jak tylko coś do tego włożę:) Doszłąm do wniosku, że wstyd dać takie coś komukolwiek i zostawiłam sobie. Cóż, szwagierce kupię torebkę na prezent, a zrobię ręcznie kartkę. To powinno mi się udać:D




środa, 3 grudnia 2014

ZIMOWY MUST HAVE Skoncentrowany krem do rąk Neutrogena

Przyszła zima, pierwsze mrozy, a dłonie mimo rękawiczek stają się popękane. Ten problem jednak mnie nie dotyczy już od wielu lat, bo odkąd pamiętam zimą używam skoncentrowanego kremu do rąk firmy Neutrogena.

przepraszam za stan paznokci:D Jak przystało na żonę wcześniej obierałam ziemniaki:D
Konsystencja i zapach - jak dla mnie nie jest to konsystencja kremu, a raczej pasty. Sam krem jest półprzezroczysty, albo nawet mleczny. Jest niemal bezzapachowy, jednak da się wyczuć delikatną nutę gliceryny,

Producent,  obiecuje: "Tylko kropla tej wzbogaconej w glicerynę formuły przynosi natychmiastową ulgę oraz chroni suche, spierzchnięte dłonie. Mawet w najbardziej surowych warunkach sprawia, że dłonie są widocznie bardziej miekkie i gładkie. Stworzony ze współpracy z dematologami. Silnie skoncentrowany, bardzo wydajny, starcza na ponad 200 zastosowań.

Czy to tylko puste słowa? moim zdaniem nie okłamuje nas wcale. Po zastosowaniu tego kremu od razu czuje się ukojenie. Mam wrażenie jakby automatycznie moje ręce zostały z powrotem zlepione w całość. Dłoń jet miękka i momentalnie  wygląda na wyjątkowo zadbaną. Efekt ten utrzymuje się przez kilka godzin. I mam wrażenie że dłoń staje się po nim "wodoodporna" Ale to mogłaby być wada i zaleta zarazem gdyż produkt zostawia lepką warstwę na dłoniach.Niektórzy nie lubią tego uczucia. Poza tym długo się wchłania, ale możliwe, że to właśnie spowodowane jest jego intensywnie skoncentrowaną konsystencją.
Czy tubka faktycznie wystarcza na 200 zastosowań?
Co prawda nie liczyłam tego, ale na pewno nie wystarczyło by na tyle. ale 100, już byłabym skłonna stwierdzić, że owszem. A to oznacza, że tak czy tak produkt jest wydajny,

Cena: W rossmanowskiej promocji zakupiłam go za 11 zł. Bez promocji ok. 13zł :) Dostępny w każdej drogerii.

SKŁADNIKI

Jeśli chodzi o mnie - szczerze go polecam, ale tylko na zimę. Latem, przez fakt, że zostawia na dłoniach lepki film użycie go może być nieprzyjemne. 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Ciekawy konkurs w rodzinkovo !


Takie konkursy bardzo mi się podobają, od razu wzięłam w nim udział i świetnie bawiłam się pisząc wierszowane opowiadanie o moim wspomnieniu! Automatycznie buzia mi się uśmiechnęła gdy tylko myślałam o tym! Jeszcze macie czas moje drogie!
Nie ważne czy jesteś obserwatorem czy nie możesz wygrać. Najważniejsza jest Twoja inwencja twórcza. Zapraszam Was serdecznie, tym bardziej, że nagrodą jest niespodzianka!!!

niedziela, 30 listopada 2014

Wszawica głowowa - trzeba przełamać milczenie!!!

Myśląc o wszach, przed oczami mamy średniowiecze, tłuste włosy, brud i patologię... Jednak nie możemy bardziej się mylić, myśląc, że my i nasze dzieci, o które tak intensywnie dbamy są zupełnie wolne od tego problemu. Tak myślałam właśnie ja i niestety spotkałam się z ogromnym zawodem...

Piątek godzina 11. Mąż dobija się do mnie telefonicznie, a ja jak na złość miałam włączone tylko wibracje. W końcu słysząc delikatne brzęczenie zaglądam na telefon, a tu SMS.  "Wiolka, odbieraj telefon! Dzwonili z przedszkola, Nicole ma wszy!" Zimny pot oblał mnie w momencie, a przy okazji wściekłość. Jak to możliwe?! Przecież ja ją kąpie codziennie i co drugi dzień myję jej włosy! To i tak często jak na takiego malucha! (Oglądałam program w którym fryzjerka wypowiadała się, że dzieciom wystarczy myć głowę raz w tygodniu, bo włosy im się nie przetłuszczają) W ciągu pięciu minut zdążyłam wyszykować młodszą córkę i po chwili byłam już w przedszkolu. Pani "pomoc" już chciała wołać córkę, ale ja ucięłam krótko - "Nie, ja chcę rozmawiać z wychowawcą" Poszłam na górę i od razu zawołałam wychowawczynię. Zapytałam - jak to się stało? Już nie chciałam nic wspominać o zakazie sprawdzania głów przez wychowawczynie, bo takowy istnieje, pomyślałam dobrze się stało...
Bynajmniej już wiem. A pani zaczęła, że tydzień temu już sprawdzali dzieciom włosy, bo jakaś mama zgłaszała problem i wtedy w grupie nikt nie był zarażony. Od razu pomyślałam "Chol***! To Wy wiecie o tym już tyle czasu, a nikt nie poinformował rodziców o problemie???" Już się we mnie gotowało. I mówię jej, że nie zauważyłam wcześniej, żeby córka się drapała, codziennie robię jej do przedszkola skomplikowane fryzury i naprawdę nic nie widziałam. A ona mówi, że jakaś mama powiedziała, że nie umie dziecku ich wytępić więc panie sprawdziły głowy powtórnie i okazało się, że jeszcze troje dzieci poza moją Niki ma ten problem. Mojej córce znaleźli jedną sztukę na czubku głowy. Powiedziała też, że wszawica panuje w podstawówkach i prawdopodobnie tam jest jej źródło. Wkurzona na maxa wyszłam z przedszkola i udałam się prosto do pobliskiej apteki. Poprosiłam o silny preparat na wszy. Aptekarka zapytała się, czy dziecko już je ma, a ja odparłam, że prawdopodobnie tak, gdyż wracam właśnie z przedszkola i podobno znaleźli jedną. Farmaceutka od razu wspomniała, że w tym tygodniu masę rodziców dzieci z TEGO PRZEDSZKOLA przychodzi po tego typu specyfiki. I wtedy od razu powiedziałam do niej " I widzi pani - wiedzą o problemie tyle czasu a milczą, a można by było zapobiec "pożyczeniu" tych pasożytów stosując specyfiki profilaktyczne, z resztą sprawdzało by się dokładniej głowę. Powiedziałam tylko  - no ale nic teraz bedzie trzeba z tym walczyć i wyszłam z apteki bogatsza o kurację leczniczą przeciw wszom i gnidom (krem do trzymania na włosach oraz specjalny grzebyczek do wyczesywania tych okropieństw.) Od razu zastosowałam to na włosach córki i swoich, a gdy mąż przyszedł z pracy też od razu tego użył mówiąc "Bo kochanie nie mam zamiaru mieć jakiejś mendy na głowie" Godzinę sprawdzałam i wyczesywałam córce włosy, znalazłam trzy dorosłe paskudy i ani jednej gnidy. To oznacza, że musiała je od kogoś "pożyczyć" jeszcze tego samego dnia, bo wsza składa jaja średnio co trzy godziny. Nie było także żadnych śladów ugryzień. Znaczy, że dopiero musiała złapać. Od razu wygotowałam pościele, wyprałam czapki i szaliki, wydezynfekowałam mieszkanie. Niestety wyczesując swoje włosy wyrwałam ich ze trzy garście, bo tak mi wypadają po ciąży, że użycie tak gęstego grzebienia to dosłownie grzech. Włosy natychmiast przesuszyły mi się tak, jak gdybym użyła na nich jakiegoś rozjaśniacza.


Ok, nie mamy wpływu na to, że wszawica panuje w szkołach i przedszkolach, ale najbardziej boli mnie fakt, że dyrekcja wiedząc o tym nie wywiesiła żadnej kartki informującej. Przedszkole z taką renomą i takie niedopatrzenie? To jest zbrodnia! Bo zawsze łatwiej jest zapobiegać niż leczyć. Nie możemy się wstydzić mówić o tym, bo właśnie milczenie i udawanie, że problem nie istnieje napędza go! Teraz córki na pewno nie puszczę do przedszkola przez prawie dwa tygodnie, dopóki nie będę miała pewności, że my zażegnaliśmy problem. Teraz zakupię specjalny specyfik, który ma za zadanie odstraszać tego typu owady, koszt jest niewielki (tylko 8zł), a już na pewno nie będę się czuła tak zagrożona. Już wiem też, że włosy córce będę intensywnie sprawdzać co najmniej trzy razy w tygodniu.

oto cykl życia wszy głowowej

Nikomu tego nie życzę, a Wam moje drogie mówię ku przestrodze : nie myślcie tak, że to Was nie dotyczy, sprawdzajcie dzieciom włosy co najmniej raz na tydzień, stosujcie specyfiki odstraszające za każdym razem, kiedy wybieracie się z dzieckiem na plac zabaw czy do przedszkola, tudzież szkoły. Bo nie ma nic gorszego dla dbającej o higienę matki, gdy dostanie telefon z placówki pt. "Pani dziecko ma wszy"

AMEN! Pozdrawiam Wiolka

piątek, 28 listopada 2014

Duma mnie rozpiera! Ale nie spoczywamy na laurach!



Na studiach (edukacja elementarna) bardzo zawiodła mnie informacja, że w przedszkolach zakazano nauczania literek. Nie rozumiem tego postępowania, gdyż jako sześciolatek bardzo byłam dumna z tego, że potrafię czytać. Ba nie jako sześciolatek, a jako czterolatek. W szkole wcale się nie nudziłam, bo nie umiałam pisać bardzo dokładnie i tego musiałam się nauczyć właśnie wtedy.
Samego czytania nauczyłam się gdy miałam cztery i pół roku. Może poniekąd było spowodowane to tym, że starsza o dwa lata siostra właśnie wtedy uczyła się literek w zerówce i po prostu pragnęłam być taka jak ona. Poza tym dostałam od mamy potężny zbiór baśni Andersena, jednak mama która pracowała na dwie zmiany nie miała czasu mi tego czytać, a obrazki były tak bardzo interesujące, że pragnęłam poznać jej treść.

Z córką praca nad jej "wykształceniem" trwała od najmłodszych lat. Wszyscy dziwili się jak niespełna dwuletnie dziecko liczy do dziesięciu. Zwyczajnie - nikt nie tłukł jej tego młotkiem do głowy. Wystarczyło za każdym razem kiedy wchodziła po schodach liczyć je. I w ten sposób załapała to bez problemu. Gdy skończyła lat trzy zorientowałam się, że ma problem z określeniem kolorów. Ale wystarczyło kupić jej odpowiednie puzzle i po półtorej tygodnia efekt był wymierny. gdy skończyła cztery lata przyszła pora właśnie na zaznajomienie z literkami. Ze względu na to, że właśnie w przedszkolach odeszli całkowicie od nauki literek postanowiłam sama już teraz zaznajamiać córkę ze szlaczkami literkami i cyferkami. I nie - nie zakładałam, że córka zacznie czytać w wieku lat czterech. Chciałam by z nimi się opatrzyła, gdyż gdy pójdzie do szkoły, będzie jej zwyczajnie łatwiej, jeśli będzie znała choć część alfabetu. We wrześniu zakupiliśmy jej dla zachęty ołówki, zeszyty i piórnik z ulubioną bohaterką filmową, dzięki temu kilka razy dziennie po nie sięga, bez żadnego przymusu. Ba! jest prze szczęśliwa, że może pisać ołówkami z Violetty! (co prawda ten serial wychodzi mi już bokiem, ale... jak mają być efekty to trzeba jakoś córkę zachęcać prawda?). Zakupiłam też jej zestaw szlaczków. Powiedzieliśmy jej z mężem, że gdy tylko nauczy się podpisać, to kupimy jej coś z Violetty co sobie tylko wybierze. I przedwczoraj nadeszła ta chwila. Córka przyszła do mnie jak zwykle z karteczką i sama podpisała się! Nic jej nie kazałam zrobić zrobiła to automatycznie i bez jakiegokolwiek przymusu. Było to spontaniczne zupełnie! Dlatego gdy zapytałam jej co tam jest napisane i odpowiedziała "No Nikola, mamo nie wiesz?" to wiedziałam, że to ten moment! potrafiła także nazwać poszczególne z literek. Tak więc jak w tytule - pękam z dumy!
efekt jest takowy, może nie jest to zbyt piękne ale co z tego?!:)

Zauważyłam jednak ważną rzecz - dopiero mój doping, i jej własna samodzielna praca bez jakiegokolwiek "siadaj robimy szlaczki" przyniosła efekty. Najwyraźniej takie małe dziecko musi dojść do tego same tylko i wyłącznie poprzez zabawę. Wcześniej próbowałam właśnie siadać z nią, ale bardzo szybko się zniechęcała i rozpraszała. Gdy podchodziła do mnie i mówiła "Mamo napisz mi..." pisałam jej co chciała i kazałam powtarzać jej kilka razy. Potem bawiąc się pisała pod spodem to samo wiele razy i tak musiało jej to zapaść w pamięć. W ten sposób nie ukradłam jej także dzieciństwa - po prostu moja mądrala nauczyła się tego "prawie" sama.

Teraz mam w planach nauczenie jej całego alfabetu. By tego dokonać nakleję jej kolejności alfabetycznej literki z każdej opcji - drukowanej i pisanej, dużej i małej. I codziennie mam zamiar jej śpiewać ten alfabet. Mam nadzieję, że w ten sposób za kilka miesięcy uda mi się nauczyć jej wszystkich literek. Także - trzymajcie za nas kciuki!!!


Pozdrawiam Wiolka ;) 

II tura wyborów. I co mam teraz zrobić?:(

Zbliża się II tura wyborów. A ja nie wiem na kogo mam głosować. Wybór prezydenta miasta to tak naprawdę wyzwanie i mimo wszystko jest bardzo istotne dla społeczności lokalnej. Tymbardziej teraz.



Ostatnio głosowałam na panią, która jest teraz w "dogrywce" z naszym starym prezydentem. Pan L. rządzi miastem już od 2 kadencji. Niestety według mnie, nie wywiązał się odpowiednio ze swoich obietnic. Poza tym mówi się, że powstały konszachty między nim a pewnymi lokalnymi firmami, które moim zdaniem blokują rozwój mniejszym przedsiębiorstwom. Miasto nie rozwinęło się gospodarczo, a przybyło może z 50 nowych miejsc pracy dzięki Aquaparkowi otworzonemu z budżetu miasta. Myślę, że to jednak zbyt mało, dlatego stwierdziłam, że trzeba wpuścić trochę świeżości do miasta. Pani R. obiecuje rozwój gospodarczy, kontrakty z dużymi koncernami zagranicznymi itp. Nie powiem, taka wielka hala produkcyjna przydałaby się miastu. tym bardziej, że padły ostatnio dwa większe lokalne przedsiębiorstwa. Jednak Pan L. przez ostatnie dwa tygodnie prowadzi bardzo nieprzychylną politykę wobec Pani R. Wyciąga takie argumenty przeciwko niej, że postawienie jej na tak odpowiedzialnym stanowisku w obecnej chwili przeraża. Poza tym Pani R.obiecała "stołek" wiceprezydenta trzeciemu z kandydujących na stanowisko prezydenta, który odpadł w I turze wyborów. Jest to dla mnie trochę dziwne, a wręcz podejrzane. Bo to oznacza, że ktoś z jej kręgów sprzedał zwyczajnie za stołek swoich wyborców.

Szczerze mówiąc. Mam wielkie obawy co do obecnych wyborów. Nagonka, szczucie jakie powstało w tej chwili w lokalnych mediach jest podła i kojarzy mi się z rozszczekanymi psami które mają zamiar się zagryźć. Nie wiem czy to jest zagrywka czysto polityczna ze strony Pana L. czy fakty. Jeśli nie pójdę na wybory, to będę miała wyrzuty sumienia, że nie zagłosowałam na tego, który powinien być wybrany. Uważam zwyczajnie, że to mój obowiązek... Ale naprawdę nie wiem co mam zrobić. Zagadkowa świeżość czy bezpieczne nic złego nic dobrego? Macie jakieś pomysły? A może w ogóle nie obchodzi was polityka miasta?

wtorek, 18 listopada 2014

Szczepienia. Dlaczego i jak szczepić. Nasze obawy.


Szczepienia jest to rodzaj profilaktyki przeciw wielu chorobom. Biologiczny preparat odpornościowy, który zawiera określony antygen lub antygeny wprowadza się do organizmu, a układ odpornościowy traktując go jako obcy, niszczy go po czym zapamiętuje delikwenta. Przy następnym kontakcie z antygenem (np. w trakcie infekcji) odpowiedź immunologiczna wykształca się dużo szybciej i uniemożliwia rozwinięcie się choroby, tak jak miałoby to miejsce przy infekcji bez szczepienia. 

          W Polsce pierwsze szczepienia pojawiły się już w XVII w. i miały chronić przed ospą prawdziwą. Polegało ono na wywoływaniu łagodnej postaci choroby, zdrapywano chorym strupy po czym rozdrabniano i mieszano z ziołami. Taką mieszankę wcierano zdrowym osobom. Jej niebezpieczeństwo polegało na tym, że osoba zaszczepiona mogła zarażać inne osoby z otoczenia*. Dziś już nie stosuje się tego typu praktyk. Wszczepia się natomiast antygeny żywe o pełnej wirulencji, żywe atenuowane, zabite lub anatoksyny. Ich rodzaj jest zależny od chorób jakie wywołują. Istnieją również szczepienia nowej generacji, mające ścisły związek z genetyką.

Szczepienia obowiązkowe w Polsce. 
Już w pierwszej dobie życia nasze pociechy zostają szczepione na WZW typu B oraz gruźlicę. Ta druga szczepionka daje o sobie znać pęcherzykiem pojawiającym się w miejscu kłucia w szóstym tygodniu życia. Następnie do pierwszego roku życia, średnio co sześć tygodni musimy stawiać się na kolejne. Może być tak, że w jeden dzień dziecko jest ukłute 3 razy, Oczywiście wybór należy do nas i nie musimy tego robić za jednym zamachem. Możemy sobie to rozłożyć i pojawiać się w przychodni przykładowo co 3 tygodnie. Gdy dziecko staje się starsze szczepienia odbywają się dużo rzadziej i zwykle są to szczepienia przypominające oraz p/ różyczce czy śwince. Średnio co dwa trzy lata.

Istnieją także szczepionki skojarzone. Oznacza to, że przy jednym wkłuciu wszczepiane są antygeny na wiele chorób. Państwowo w pierwszym roku życia dziecko na pewno otrzyma 3 dawki Di-Per-Te czyli szczepienie na błonicę, tężec, krztusiec. Odpłatnie możemy otrzymać także szczepionki wysoce skojarzone takie jak 5 w 1 czy 6 w 1. Czyli przy jednym wkłuciu dziecko szczepione jest jednocześnie na 5 lub 6 chorób zakaźnych co na pewno będzie zaletą dla tych mam, które boją się o spokój psychiczny dziecka.

Przerażający NOP


NOP - czyli niepożądane odczyny poszczepienne, to objawy nieprawidłowej reakcji organizmu na szczepienie. Do tych objawów należą m.in.:

  • wysoka gorączka - powyżej 38°C
  • wysypka
  • trudności z oddychaniem
  • długotrwały płacz
  • duży, bolesny obrzęk i zaczerwienienie w miejscu wstrzyknięcia szczepionki
  • ma inny, niepokojący objaw chorobowy
Lekarz, który rozpoznaje lub podejrzewa wystąpienie NOP, ma obowiązek w ciągu 24 godzin zgłosić taki przypadek do państwowego powiatowego inspektora sanitarnego. Jest to zapisane w art. 21 ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi (Dz.U. z 2013 r., poz. 947). Niestety, orzeczenie o wystąpieniu objawów niepożądanych jest niezwykle trudne i często objawy te są negowane jako odczyn poszczepienny. Niestety najwięcej przypadków objawów niepożądanych występuje przy szczepionkach skojarzonych takich jak DTP. Co prawda nie pozostawiają one trwałych następstw, ale myślę, że właśnie po tych szczepionkach powinnyśmy być bardziej czujne. Niestety doniesienia o zgonach dzieci po szepieniach typu 5 w 1 czy 6 w 1 mogą przerażać. Jednak czy są one prawdziwe zostawiam do oceny Wam. TU MACIE LINKA DO ARTYKUŁU. Często NOP wiązany jest z autyzmem, jednak  nie udało mi się znaleźć na to wystarczających dowodów. 

Co ze szczepieniami dodatkowymi? 
Szczepienia zalecane jak na rotawirusy, pneumokoki czy ospę wietrzną to na pewno nic złego. Ale nie traktujmy tego jako obowiązek. Szczepienia te jak, każde inne mogą uchronić dziecko, a nawet i nas (biorę tu pod uwagę np. szczepienia p/grypie)od paskudnych powikłań czy naprawdę ciężkiego przebycia choroby. Jeśli macie tylko możliwość i odpowiedni budżet, szczepcie. jednak nie dajcie się omamić koncernom farmaceutycznym, że jeśli tego nie zrobicie, to na pewno dziecko umrze czy wyląduje w szpitalu.  To nie jest pewniak.  Weźcie pod uwagę wszystkie za i przeciw, ale nie dajcie się okłamać. 

Kiedy szczepić? Szczepimy tylko dzieci zupełnie zdrowe! I najlepiej jeśli, w domu nie ma infekcji, gdyż organizm dziecka już może walczyć z jakimiś drobnoustrojami, ale może być to utajone. Każda obniżona odporność organizmu może wywołać niepożądane efekty. Ja popełniłam ten błąd i mimo tego, że ja byłam przeziębiona zaszczepiłam małą. Gdy zobaczyłam wieczorem katarek u małej myślałam, że dostanę zawału i byłam jak na szpilkach dwie noce, Dzięki Bogu nic złego z tego nie wynikło, ale stres mnie zżerał.

Jeśli chodzi o mnie
Ja wybrałam szczepienia państwowe a nie wysoce skojarzone ze względu na kilka rzeczy:
- gdy chcę zaszczepić państwowo mogę wybrać czy chcę dziecko ukłuć raz, czy więcej
- nie mam konieczności za każdym razem szczepić tej samej szczepionki (obawiam się, że w szczepionkach płatnych, jeśli wystąpią działania niepożądane na któryś składnik tak czy tak musiałabym zaszczepić tą samą metodą, nie ma możliwości rezygnacji)
- tak naprawdę JEDYNĄ zaletą szczepień skojarzonych jest to, że dziecko kłujemy tylko raz (nie spotałam się z żadną wypowiedzią, która mówiła o szczególnych właściwościach tych szczepień
- mogę zauważyć, na którą szczepionkę organizm zareagował nieprawidłowo obserwując miejsce ukłucia
Lekarz zawsze mówi mi, że to jest mój wybór i nie może mnie do niczego zmuszać. Jeśli chcę zaszczepić raz to nie ma nic przeciwko, zawsze mogę przychodzić częściej. Nie boję się tego, że dziecko będzie cierpiało. Przy skojarzonej niestety też popłacze. Więc tak czy tak trzeba maleństwo przytulic i uspakajać. 

Muszę nadmienić, że błędnym jest myślenie, że po szczepieniu dziecko na pewno nie zachoruje. Tak jak wspominałam na początku, organizmowi zwyczajnie jest łatwiej walczyć z drobnoustrojem i gdy nas zaatakuje, prawdopodobnie choroba się nie rozwinie!

Pamiętajmy, jesteśmy odpowiedzialni za nasze pociechy i dlatego szczepić trzeba. Nie możemy dopuścić do powrotów epidemii chorób zakaźnych. Jest to nasza odpowiedzialność jednak wybór jak będziecie to robić czy robicie zostawiam Wam. Nikogo nie mam zamiaru krytykować, wręcz odwrotnie. 



Nad tym artykułem pracowałam kilka dni by "przecedzić" jak najwięcej faktów Czytałam artykuły, opinie. Żaden koncern farmaceutyczny mnie nie podkupił. Dlatego myślę, że moja opinia jest stosunkowo obiektywna. 

A Wy jak szczepicie swoje pociechy? 




    piątek, 14 listopada 2014

    Naleśniki NADZIANE


    Dziś w lodówce znalazłam ser w plastrach... Niestety, mąż nie zamknął go dobrze wczoraj i lekko przysechł... ;/ Ze względu na to, postanowiłam zrobić coś, co nada jemu drugie życie... A były to naleśniki nadziewane;)




     Naleśniki zrobiłam sama. Może nie jest to wyczyn, ale czasami trudno jest zrobić takie ciasto, by naleśniki wyszły plastyczne.
    Najpierw 2 jajka roztrzepałam trzepaczką, dodałam szklankę mąki i szklankę mleka. Wymieszałam na gładką masę i odstawiłam na 15 min. Po tym czasie do ciasta dodałam łyżkę stołową oleju rzepakowego i lekko zamieszałam. Usmażyłam na małym ogniu już bez dodatku tłuszczu na  patelni 20 cal. Z tej ilości składników wyszło mi 7 cienkich naleśników.


    Moje dodatki to:
    - brokuły 5 różyczek
    - szynka salami w plastrach
    - Papryka Czerwona pocięta w paski
    - nieszczęsny ser żółty w plastrach              
    - kukurydza z puszki
    - przecier pomidorowy

     Składniki na sos czosnkowy:


    - pół szklanki jogurtu naturalnego
    - 2 ząbki czosnku
    - mały pęczek koperku
    - sól pieprz
    - łyżeczka cukru.
    Koperek posiekałam, czosnek potarłam i doprawiłam. Wyszedł mi dosyć ostry, dlatego dla "niefanów" ostrych rzeczy radzę dać tylko jeden ząbek czosnku. 

    Następnie nałożyłam na naleśnik łyżkę przecieru i położyłam po trochę wszystkich dodatków i zawinęłam w coś co przypominać może tzw. Wrapa. Gotowe naleśniki ułożyłam w naczyniu żaroodpornym polałam sosem czosnkowym i opruszyłam odrobiną startego sera i włożyłam do piekarnika nagrzanego na 180 st, na 20 min.


    Muszę przyznać, że wyszło to wyjątkowo smaczne i na pewno zrobię to następnym razem jako przekąskę na urodziny.





    czwartek, 13 listopada 2014

    Czy można spełniać się pisząc bloga?

    Najczęściej jest tak, że pisząc na blogu, nie chodzi nam tylko o to, by podzielić się swoimi doświadczeniami, a chcemy w jakimś stopniu zaistnieć. Chcemy czuć się popularni i z dnia na dzień chcemy mieć coraz szerszą liczbę odbiorców. Na początku nie jest to łatwe. Sama o tym wiem, bo niestety nie mam jeszcze zbyt wielu obserwujących. Myślałam, że będzie to zdecydowanie prostsze. Jednak sam blog, to nie jest do końca to, na czym mi zależy. Zawsze marzyłam, by publikować teksty i felietony do czasopism i stron internetowych. Jednak możliwość studiowania na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna nie była mi dana, ale życie się jeszcze nie kończy, więc kto wie? Na dzień dzisiejszy publikuję teksty na Przepis na kobietę, ale to mi nie wystarczy... Chcę więcej!


    Dzisiaj natrafiłam na link pewnej osoby dotyczący strony, na której po rejestracji można sprzedawać swoje artykuły. Od razu kliknęłam i zarejestrowałam się! Nie ze względu na możliwość zarobku, bo zarobek nie jest spektakularny, a ze względu na to, że jeśli ktoś będzie zainteresowany moim artykułem, to znaczy, że mam pewnego rodzaju"talent" i warto go rozwijać. Jeśli wy także macie chęć spełnienia się to Polecam giełdę tekstów textmarket .

    Tak więc klikajcie w link, rejestrujcie się i dajcie innym poznać się na sobie!

    Pozdrawiam Wiolka!

    środa, 12 listopada 2014

    My okrutne i próżne kobiety...



    Czy zauważyłyście, że w większości bajek wcieleniem zła jest kobieta? W popularnych baśniach zjawisko to jest nagminne! W Królewnie Śnieżce jest nią zła królowa, która by osiągnąć swój cel, jest skłonna do morderstwa. W Kopciuszku, macocha jest wyrachowana i bez mrugnięcia okiem znęca się nad pasierbicą. W przezabawnym Shreku Wróżka Chrzestna Fiony jest w stanie oszukać wszystkich, by tylko jej syn zasiadł na tronie.

    Niestety, uważam, że autorzy tych bajek (pomijając fakt, że w większości byli to mężczyźni) mieli w tym dużo racji! Myślę, że zazdrość, zadufanie i próżność mamy po prostu we krwi. Pewnie większość z nas, nie ma cywilnej odwagi by przyznać się do tego, że jesteśmy "wrednymi małpami", które co rusz czekają na czyjeś potknięcie. Niby mówimy: "O tak, tak dobrze ci w tym" a w duchu myślimy: "Masakra jaka maszkara, co ona ze sobą zrobiła" i cieszymy się, że wyjdzie taka na ulicę, że wreszcie my możemy być tymi co błyszczą... Zdarzy się, że powiemy bliskiej osobie prawdę, ale najczęściej jest to odbierane przez nie jako ATAK na ego, szczególnie jeśli mówimy to innej kobiecie. A dlaczego? Niestety my kobiety nie lubimy krytyki. Mało która z nas jest w stanie się do tego przyznać. Raczej to my jesteśmy te krytykujące, a to wszystko dla dobra innych. Nasza zazdrość może być rozwinięta do takiego stopnia, że celowo doradzamy innym to co jest "niefajne". Wchodząc do czyjegoś domu mimowolnie zaglądamy komuś w kąty, czy aby na pewno gospodyni nie zostawiła gdzieś kurzu. A potem zachodzimy w głowę "Jak ona tak może gości przyjmować?!" Nie ważne, że w naszych domach sytuacja może być podobna, grunt, że zauważyłyśmy to u potencjalnej BAŚKI.

    Nasze języki latają na wszystkie strony. Obgadujemy, plotkujemy... A gdy dowiemy się, że ktoś nieprzychylnie dyskutował o nas, nie zostawiamy na takiej osobie suchej nitki! I niestety, to też jest mimowolne. Nie zawsze tego chcemy, ale gdy ktoś jeszcze niefortunnie rozpocznie temat o którym słyszeliśmy od "ciotki kuzyna wujka siostry" możemy maglować sprawę godzinami. Nie ważne, że nie dotyczy to w ogóle naszej osoby, ale jako wszechwiedzące i bez skazy, nie możemy zostawić tego bez komentarza.

    Gdy chcemy osiągnąć cel często posuwamy się do czynów złych lub popełniamy zbrodnie w białych rękawiczkach! By usunąć niewygodne osoby jesteśmy w stanie wymyślić niestworzone historie na temat naszej "ofiary", nie musimy wcale używać siły by kogoś zniszczyć. Nasze gadanie  ma wystarczającą siłę destrukcji.

    Niestety najgorzej traktowane przez nas są inne kobiety. Jeśli nie daj Bóg jest kobieta ładna, mądra czy ma przystojnego faceta, robimy wszystko, by straciła w oczach naszych i innych osób. Wmawiamy, że ma różne przywary, a same udajemy, że jesteśmy tak wspaniałe, że aż przezroczyste. Zauważyłyście, że to nie mężczyźni są głównym tematem naszych rozmów?

    Słowem - mam wrażenie, że jesteśmy zwyczajnie zaprogramowane do tego by być niemiłe i wyrachowane. Taka nasza natura, a dobre wychowanie może jedynie ograniczać nasze wredne "instynkty".


    Oczywiście artykuł, jest lekko prześmiewczy, więc mam nadzieję, że żadna z was nie weźmie sobie tego do siebie;)

    A Wy jakie jeszcze paskudne cechy kobiet zauważyłyście? Zapraszam do komentowania;)

    sobota, 8 listopada 2014

    Czterolatek w przedszkolu - ma się bawić czy uczyć?

               W tym roku szkolnym byłam niejako zmuszona zmienić placówkę przedszkolną starszej córce. Dawne przedszkole znajdowało się około półtorej kilometra od domu, a nowe znajduje się ulicę dalej. Nie zapisałam wcześniej córki do pobliskiego przedszkola ze względu na fakt, że sama chodziłam do niego w okresie wakacyjnym jako dziecko i bardzo go nie lubiłam. Obawiałam się, że córka będzie odbierać je tak samo. Niestety nie myliłam się. Moja córka nie chce wychodzić rano do niego, narzeka na jedzenie (i w sumie nie dziwię się jej, bo sama pamiętam jak wróciłam z tego przedszkola z kawałkiem paskudnego mięsa z obiadu w buzi, ponieważ głupio było mi wypluć w łazience). Poza tym czytając menu tygodniowe i widząc, że co drugi dzień dzieci mają na podwieczorek chleb z masłem, to opadają mi ręce...

             Ale nie o wyżywieniu w tym przedszkolu chciałam pisać. Pierwsza lampka jaka zaświeciła mi się, to gdy na pierwszym zebraniu rodziców były zbierane pieniążki na książki (w sumie to tzw. karty pracy)dla czterolatków. Byłam niewiarygodnie zaskoczona. Jak można takim małym dzieciom książki wprowadzać? Jakoś to przełknęłam, ale płacąc za "podręcznik" zadałam wychowawczyni pytanie :
    "A co w tych kartach pracy się znajduje, ponieważ chciałabym wiedzieć nad czym pracować z dzieckiem?"
    Odpowiedź zabrzmiała:
     "Wie pani co, ja w sumie nie wiem bo jeszcze tych książek nie przeglądałyśmy."

    W tym momencie zamarłam. Jak nauczyciel może wybierać podręcznik, jeśli nie wie jakie materiały się tam znajdują?

             Lampka druga zapaliła mi się gdy zobaczyłam karteczkę z informacją o pobieraniu opłaty na książkę do religii. W tym momencie ciśnienie mi się podniosło. Ok, podręcznik wiedzy ogólnej niech będzie. Zamiast kserówek, może będą dzieci miały coś kolorowego. Ale książka do religii? Po co? Pamiętam, że w pierwszej klasie podstawówki nasza nauka religii kończyła się na opowieściach katechety i rysunkach do zeszytu, ale u czterolatków? Religia powinna się opierać tylko na opowieściach i ewentualnie śpiewaniu piosenek, może nauce modlitwy na pamięć. Ale na tym koniec!

             Jednak najbardziej przeraził mnie sposób nauczania języka angielskiego. Moja siostra była nauczycielką tego języka w przedszkolach przez 10 lat. Jednak gdy weszła ustawa, że nauczyciel języków obcych i religii nie może realizować materiału w godzinach od 8-13 zrezygnowała z pracy, gdyż przestało się to opłacać. Ja między innymi przerwałam swoje studia, gdyż miałam po nich trafić właśnie do jej firmy, a praca jako przedszkolanka w obecnej chwili jest w moim mieście niemożliwa. Ze względu na to, wiem jak takie zajęcia powinny się odbywać. Słownictwo powinno się ograniczać do owoców, warzyw, części ciała itp. oraz do słownictwa tematycznego jak na przykład Boże Narodzenie czy Walentynki. Jednak moja córka przyszła do domu dwukrotnie z ZADANIEM DOMOWYM! Miała ułożyć z obrazków historyjkę na temat "szkła powiększającego" i pokolorować. Gdy to zobaczyłam, stwierdziłam, że zwariowałam. Od razu zadałam córce pytanie - czy ty słońce wiesz jak jest lupa po angielsku? Córka odpowiedziała "Mamusiu, nie pamiętam, bo to jest trudne, jakieś glas" No tak! Bo jak ma czteroletnie dziecko zapamiętać MAGNIFYING GLASS?
    Po tygodniu córka przychodzi z kolejnym zadaniem domowym, w którym ma ułożyć kolejną historyjkę, a tym razem słówkiem przewodnim jest co? VACUUM CLEANER! Powiedziałam, basta! Moje dziecko na pewno w tym wieku nie będzie uczyć się tak trudnego słownictwa, bo się najzwyczajniej zrazi do języka, a tym bardziej mój czterolatek nie będzie odrabiać zadań domowych. Stwierdziłam, że sama będę się uczyć z nią słówek poprzez zabawę. Nie mam zamiaru odbierać jej kolejnych godzin dzieciństwa, jeśli od 8-13 w przedszkolu realizują podstawę programową, a po tych godzinach dziecko "wkuwa" angielski i religię.

             Co prawda, muszę przyznać, że są efekty nauczania. Szczególnie jeśli chodzi o podstawy. Moja córka miała problem z rysowaniem, znaczy w sumie nie problem bo jej "dzieła" były odpowiednie do wieku, ale nadgoniła. W tej chwili widzę, że jest jedną z najlepszych w grupie, tak więc są tego plusy. Jeśli chodzi o program nauczania, też realizowany jest bardzo dobrze, gdyż córka zaskakuje mnie swoimi umiejętnościami. Ale czy mimo wszystko nie są te dzieciaczki za bardzo obciążone? Nie dość, że jest to rozłąka z rodzicem na wiele godzin, to jeszcze ten czas jest niewiarygodnie napakowany materiałem i czy zadania domowe dla czterolatka są koniecznością? Przeraża mnie to, bo gdzie jest miejsce na dzieciństwo? Mam wrażenie, że nauka poprzez zabawę zwyczajnie zanika, a nasze dzieci niestety na tym cierpią.


    Sposób na warkocz holenderski:)

    Dziś przeglądając sobie obserwowane blogi natrafiłam na post dotyczący warkocza holenderskiego. Akurat dziś wybieramy się na urodziny dlatego potrzebowałam takiej fryzury dla córeczki, żeby wytrzymała jak najdłużej. Wbrew splot ten jest bardzo prosty, a tutorial możecie znaleźć u koleżanki z blogosfery PATU-PATU :)

    Biorąc pod uwagę, że z warkoczami można wiele kombinować, ja wykonałam "wężyka" na włosach córki. Co prawda nie jest on dopracowany, gdyż zrobienie go zajęło mi trzy minuty, a włoski córki w dodatku zostały niedawno sporo skrócone (w tej chwili ma je długości ok 3 cm za ucho), efekt jest takowy;) :



    TESTOWANIE PRODUKTÓW CANPOL BABIES W BLOGOSFERZE





           Jak już wiecie z wcześniejszego postu dotyczącego testowania łusek kakaowych na pobudzenie laktacji, mam problemy z wystarczającą ilością pokarmu. Niestety ani herbatka ani owe łuski nie przyniosły wymiernego efektu. Pokarmu jak było mało, tak jest mało. Zakupiłam sobie nawet laktator elektryczny pewnej firmy, jednak ten nie spełnia moich oczekiwań. Dziś natrafiłam jednak na możliwość przetestowania laktatora Canpol Babies w blogosferze. Oczywiście od razu zarejestrowałam się i teraz będę czekać na odpowiedź, bo bardzo chętnie podzielę się z Wami swoimi spostrzeżeniami!


    środa, 5 listopada 2014

    Amore Pomidore!!!

    Uwielbiam pomidory! Za smak i za to, co dobrego i wspaniałego potrafią zrobić dla naszego organizmu. Są to warzywa, które wręcz odwrotnie do innych warzyw po przetworzeniu mogą zdziałać jeszcze więcej, a wszystko za sprawą tajemniczego likopenu. 


    Czym jest likopen? Jest to organiczny związek chemiczny należący do grupy karotenów, naturalny barwnik i przeciwutleniacz. Związek ten bardzo skutecznie oddziałuje na procesy nowotworzenia, szczególnie przy nowotworach przewodu pokarmowego, raka prostaty oraz raka piersi. Więc jeśli znajdujesz się w grupie ryzyka, może być to twój sposób na profilaktykę!
    Likopen także "wymiata" wolne rodniki z naszego organizmu, w czym jest bardziej skuteczny od beta-karotenu, co może być zbawienne dla wyglądu naszej skóry. Likopen i inne karoteny pomagają zmniejszyć szorstkość czy zwiększyć jej gęstość.

    Gdzie znajdziemy likopen? Niestety, człowiek nie jest w stanie sam wytworzyć tego związku dlatego całe jego zapotrzebowanie musimy dostarczyć w naszej diecie. Antyoksydant ten występuje w czerwonych owocach jak czerwony grapefruit arbuz czy papaja. Jednak najobficiej obdarzony jest nim właśnie pomidor czemu zawdzięcza swoją intensywną czerwoną barwę. Związek ten w przeciwieństwie do innych najlepiej wchłania się po rozdrobnieniu i podgrzaniu dlatego też zalecane jest spożywanie przecierów, sosów czy soków pomidorowych. Surowy pomidor ma od 0,7-20 mg likopenu. Dlaczego tak różnie? Bo wszystko zależy od tego gdzie nasz "owoc" dojrzewa. Jeśli jest to szklarnia czy pod folią, to związku tego będzie dużo mniej. Najbogatsze w likopen będą pomidory dojrzewające w słońcu. Ale! Pasta pomidorowa ma już tego likopenu do 150 mg! Niemożliwe? A jednak!

    Jak poprawić wchłanianie likopenu? Karoten ten, tak jak większość witamin najlepiej rozpuszcza się w tłuszczach (DLATEGO W NASZEJ DIECIE TŁUSZCZE SĄ NIEZBĘDNE, choć trzeba uważać na  nasycone i  trans, ale to w innym poście). Dlatego bardzo dobrze jest dodać do naszych dań odrobinę oliwy z oliwek czy oleju rzepakowego.

    Zdrowy, domowy sos pomidorowy. Przeraża mnie fakt kupowania sosów pomidorowych w słoikach typu bolognese, jeśli samemu można go zrobić zdrowo i smacznie, a co ważne tanio i szybko! Zamiast zakupu takiego nie wiadomo czym zaśmieconego sosu zrób w domu go sama! Wierzcie mi będziecie zadowolone. Podaje dwa przepisy. Przepis Express oraz przepis od początku do końca.

    Sos pomidorowy Express 

    - 500 ml przecieru pomidorowego (nie koncentrat, tylko przecier!) 99,5% pomidorów (np. Pudliszki)
    - 2 łyżki stołowe oliwy z oliwek lub oleju rzepakowego
    - ząbek czosnku
    - dwie szczypty suszonych ziół dalmatyńskich lub prowansalskich
    - szczypta pieprzu
    - szczypta soli

    Do rondelka wylać przecier i podgrzewać na małym ogniu. Oliwę wlać do szklanki. Czosnek rozdrobnić i dodać do oliwy, wsypać tam również zioła pieprz i sól. Wymieszać dokładnie i wlać do gorącego przecieru. Gotować jeszcze przez 3 minuty. I gotowe!

    Sos pomidorowy 

    - 0,5 kg świeżych pomidorów
    - 50 ml oliwy z oliwek
    - ząbek czosnku
    - świeże zioła (oregano, bazylia, tymianek)
    - pieprz wg uznania
    - sól wg uznania
    -

    opcjonalnie szczypta chili

    Pomidory sparz, obierz ze skórki i pokrój w drobne kawałeczki. Wsyp do rondla i dodaj oliwę z oliwek. Wszystko wymieszaj i zagotuj aż zmiękną (ok 3 min). Przełóż pomidory na sitko i przetrzyj by pozbyć się reszty skórek i nasion. Do powstałego przecieru dodaj rozdrobniony czosnek, posiekane zioła i dopraw do smaku. Podgrzewaj przez następne 3 min. I gotowe!

    Smacznego!

    sobota, 1 listopada 2014

    Z CYKLU WŁOSY... Jakimi zasadami się kieruję. MYCIE

    Niemal każda z nas marzy o perfekcyjnych włosach. W tym cyklu powiem wam, jak ja "walczę" ze swoimi kosmykami. Jakie kosmetyki i sprzęt używam, żeby osiągnąć swój zamierzony efekt przy moich dość problematycznych i podatnych włosach:) Zapraszam

    Na pierwszy odstrzał  - jak i czym myję swoje włosy. Mycie włosów to jest tak naprawdę sztuka i prawdziwy rytuał i uczyłam się tego bardzo długo. Efekt jednak jest taki, że moje włosy są w bardzo dobrej kondycji. Mimo tego, że są to włosy farbowane, końcówki nie rozdwajają mi się wcale, nie łamią się i lśnią po farbowaniu bardzo długo. 

    A więc swoje włosy myję czym?... tu pewnie was zaskoczę... szamponem :) A jakim? Różnymi... Niegdyś, gdy walczyłam z drobnym łupieżem używałam Garnier Fructis przeciwłupieżowy. Dziś jednak gdy mam taki problem, kupuję w aptece jednorazową saszetkę Nizoralu i problem znika. Nigdy nie kupuję jednak szamponów Timotei ani Head&Shoulders, gdyż zawsze po nich pojawia się swędzenie i pieczenie. Teraz gdy mam zamiar kupić szampon, ważne jest dla mnie głownie jego przeznaczenie. Wybieram szampony i odżywki do włosów suchych i zniszczonych, ponieważ moje włosy nie są idealnie gładkie z natury. Niegdyś, były bardzo suche mimo faktu, że nie używałam suszarki ani prostownicy. Teraz używam tego typu szamponów tylko z tego powodu, że właśnie narażam je na działanie wysokich temperatur i jest to zabieg czysto profilaktyczny. Odżywka zwykle jest z tej samej linii co szampon i musi być gęsta! Wręcz zbita, a nie lejąca się. Oczywiście mam też swoich ulubieńców, a jest nim linia Dove Intense Repair i ten produkt mogę z czystym sumieniem polecić
    .

    Sam zabieg mycia włosów składa się u mnie z bardzo ważnych etapów, których kurczowo się trzymam.

    Etap 1
               Szczotkowanie włosów przed myciem. Rozczesane włosy to mniejsze prawdopodobieństwo cierpienia podczas rozczesywania po myciu. Pozbywam się dzięki temu włosów, które już wypadły a jeszcze uparcie trzymają się reszty, nie wplątuję ich wtedy bardziej we włosy podczas mycia.

    Etap 2. 
               Mycie część 1. Na początku myję włosy tuż przy nasadzie używając do tego ilości szamponu równej ziarnka grochu. Masuję wtedy delikatnie tylko głowę przez około 1,5 minuty a następnie spłukuję ciepłą wodą. Dlaczego 1,5 min? Jestem zdania, że im krócej specyfik ma kontakt ze skórą g łowy tym lepiej dla moich włosów. Szampon to jednak chemia...
               Mycie część 2. Nakładam kolejną porcję szamponu i przechodzę do reszty włosów. i również delikatnie masuję przez dwie minuty. Nie szoruję ich! Po zabiegu również spłukuję:)

    Etap 3. 
              Nakładanie odżywki. Zanim ją nałożę osuszam włosy bardzo delikatnie ręcznikiem, aby poprawić jej wchłanianie. Z całkiem mokrych odżywka po prostu spłynie. A w ten sposób przy mniejszej ilości osiągnę pożądany efekt. Odżywki nie nakładam również bezpośrednio na skórę głowy, chyba, że jest stricte do tego celu przeznaczona (np. odżywka przeciw wypadaniu włosów, którą muszę właśnie sobie zakupić, bo po porodzie lecą mi z cebulkami jak oszalałe ;/)ale rozprowadzam ja na całej długości włosów. Wmasowuję ją równie delikatnie gdyż mokre włosy są wyjątkowo wrażliwe. Trzymam na włosach ją ok dwóch minut. Chyba, że producent określi inaczej. 

    Etap 4. 
             Spłukiwanie ostateczne. Jest to odrębny etap gdyż ma on kluczowe znaczenie dla wyglądu ostatecznego włosów po ich umyciu. Z odżywki spłukuję włosy na początku wodą letnią. Następnie powoli zmniejszam temperaturę do jak najniższej jaką mogę wytrzymać. Dlaczego? Gdyż spłukując włosy zimną wodą zamykam łuski włosa! Przez co włosy stają się gładkie i lśniące a właśnie taki efekt chcemy uzyskać;) Płukanie to także trwa około minuty. 

    Etap 5. 
              Osuszanie ręcznikiem odbywa się delikatnie. Dotykam tylko nim włosów. Nie szoruję i nie szarpię. I zostawiam do lekkiego samoistnego osuszenia zanim dotknę suszarki. 

    Samo suszenie suszarką zostawię na odrębny post, gdyż również jest o czym pisać. A w jakiej kondycji wy macie swoje włosy? A i czy znacie może jakieś preparaty przeciw wypadaniu włosów? Co prawda wiem, że to wypadanie minie, gdyż po pierwszej ciąży przechodziłam to samo, jednak chciałabym je troszeczkę zahamować więc jeśli coś znacie to doradźcie. 

    Pozdrawiam Wiolka;) 


    Halloween'owa zabawa:)

    Wczoraj organizowałam u siebie mini zabawę Halloween'ową.  Nie planowałam jej wcześniej, był to taki spontaniczny pomysł, na który wpadłam w środę.  Do jedzenia zrobiłam duchy z bananów, dynie z mandarynek oraz sałatkę z "robakami makaronowymi" Niestety, nie zdążyłam zrobić zdjęć... Pomysły zaczerpnęłam z internetu oczywiście. 
    Jak widać dekoracje były dość liche ze względu na krótki czas organizacji. Po ścianach chodziły pająki i zaglądały mini wściekłe dynie. Zrobiłam także trzy lampiony ze słoików. Firany makarony poplątałam celowo, żeby przypominały pajęczyny:D I mimo tego, że było tego mało moja córka przychodząc z przedszkola przed zabawą krzyknęła "MAMO, NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ! ALE ŁADNIE!" Ale na następny rok postaram się bardziej;) dziewczynki chyba i tak najbardziej cieszyły się z makijażu;) Bo to jedna z niewielu okazji, kiedy mogły się pomalować;) 
     Wiktoria, córka kuzynki męża:D Sukienka dobrej wróżki która przeszła na "złą stronę mocy":D
     Moja starsza córka Nicole :) pajęczynki na powiekach i policzkach obowiązkowe;)
     Oraz sąsiadeczka Milena:) Spódniczka z... worków na śmieci dała świetny efekt, za darmo!